1. |
Smołotok
01:22
|
|||
Dokąd idziesz?
Co u ciebie?
Jak się czujesz?
**** ***** *** ***?
|
||||
2. |
Słoń
03:11
|
|||
Jestem słoniem
Czy słoniem byłem
Do niedawna jakoś nie szło mi bycie humanoidem
Klatka tak cisnęła mnie, że gdy ktoś już do niej wszedł
Cały nie wychodził z niej
Wtedy się zjawiłaś ty - zamiast łap ujrzałem dłonie
W sercu ciepło - trochę dziw-
-Nie mi tak, bo cały czas
Gruntujące we mnie słonia słowa słyszałem od lat
Chodź, dzieciaku, łap orzeszka
W żadnym sercu nie zamieszkasz
Bo na ciebie miejsca brak
Po co budzić tylko śmiech
Czymś do rzeczy zajmij się
Resztę zostaw w swoich snach
Choćbym chciał obrócić się
Co pięć stopni coś przetrącę
Z hukiem spadnie z półki
Brzdęk
Nie bój się, za mną się skryj
Gdy ktoś będzie w ciebie strzelał - najpierw ja dostanę w ryj
A gdy nam uciekać przyjdzie czas
Wskoczysz na mój grzbiet i poniosę ciebie w dal
Widzę jak ci się zmienia twarz
Patrzysz na mnie z obrzydzeniem, złością, lękiem - nie wiem sam
Mówisz tak
To przecież słoń
On rozdeptał kilku ludzi i mnie czeka taki los
Chodź, dzieciaku, łap orzeszka
W żadnym sercu nie zamieszkasz
Bo na ciebie miejsca brak
Po co budzić tylko śmiech
Czymś do rzeczy zajmij się
Resztę zostaw w swoich snach
Choćbym chciał obrócić się
Co pięć stopni coś przetrącę
Z hukiem spadnie z półki
Brzdęk
Co zostaje, by zrobił słoń, w sytuacji jak ta,
Gdy gardłościsk blokuje sto słów
Tylko już złożyć łeb na posłaniu
I śnić dalej o tym, że znowu zobaczysz
I uwierzysz, i przygarniesz
Słonia?
Nie, tylko mnie
|
||||
3. |
Wrzeciono
00:54
|
|||
4. |
Słońca
05:00
|
|||
Cicho ciemno pusto szaro mgliście ciężko dźwięków mniej
Brak tu słońca na tych ścianach byłoby o wiele lżej
Duszno parno między nami lecz się suchy sypie głos
Kontakt coś nie kontaktuje w pustą przestrzeń leci wzrok
Oczy wiszą nad oczywistością
Ewidentnie Słońcabrak
Gdyby zbłąkał się choć jeden promień
Lepszy stałby się świat
Chcemy dziś słońca
Cicho ciemno duszno szaro pusto ciężko ciebie mniej
Zimno w ścianach w nozdrzach w piersi szron obleka rzęsy twe
Oczy wiszą nad oczywistością
Ewidentnie Słońcabrak
Gdyby zbłąkał się choć jeden promień
Lepszy stałby się świat
Chcemy dziś słońca
Chcemy słońca więcej słońca aby ogrzało nas
Aby mięśnie odtajały roztopów nadszedł czas
Przecież to wszystko przez Słońcabrak - gdyby mieć na to wpływ
W mgnieniu oka ten duszny stan przeszedłby w serca zryw
Wielki mały Słoń chciałby Słońca
Ale Słońcabrak
W duszy ciągle Słońcabrak
|
||||
5. |
Serce Me Mucho
01:33
|
|||
6. |
Z Miłości
03:28
|
|||
Kocham cię i to na ciebie chcę wylewać wszystkie myśli złe
Kocham cię i szybko sprawię, że zapomnisz czym spokojny jest sen
W twej codzienności będzie krążył mój jad
Na mojej miłości szybko skończy się świat
Cały twój świat
W wiecznym poczuciu winy będziesz żyć tak
O sobie zapomnisz – będę liczyć się ja
Tylko ja
Kocham cię i nigdzie więcej już nie pójdziesz beze mnie
Kocham cię i tą miłością będę niszczyć cię niezmiennie
Na twej frustracji ja zbuduję swój ład
Z kruchych cegiełek, które osłoni strach
Nasz wspólny strach.
Myśl o ucieczce wychłostam raz dwa
Tym szorstkim sznurem przywiązania od lat
Pięknych lat
Kocham cię i lubię wypalone oczęta twe
Kocham cię i kocham to jak w twoich żyłach płynie lęk
Nim się obejrzysz siwy sypnie ci włos
Cichutko zapłaczesz na ten marny swój los
Na marny swój los
I gdy zrozumiesz w końcu co stało się
Ze wszystkich ludzi będziesz mieć tylko mnie
Tylko mnie
Kocham cię i to dla ciebie gaszę słońca
|
||||
7. |
Słońcabrak
04:04
|
|||
Ręce wyrzucam i w pustkę trafiam
Dłonie bez oporów biją w powietrze
Stopy niepewnie koślawo stawiam
W kółko - do przodu - nie wiem co lepsze
Szukam twych uszu by ci wyszeptać
Jak piękny i krwisty był zachód dziś
Jak opalizujące było niebo
A nad horyzontem słabo drżał rytm
Nad ziemią się chylę - w ustach mam żwir
Z całym jadem go wypluwam, co gromadziły me trzewia
Pierwszym ruchem wszystkich zdeptań
Słońcabraku zarzewia
A gdy przestaję podziwiać jad
I krzyczę głośno, że rozumiem swój błąd
Wodzę wzrokiem i widzę cię
Jak płynie przez ciebie własnego jadu prąd
Czy ktoś nas zbawi kiedy Słońcabrak?
|
||||
8. |
Tu
01:31
|
|||
9. |
Teraz
01:16
|
|||
10. |
Bliżej
02:55
|
|||
Uwierało mnie – cholera – i pozbyć się chciałem
Wymacać wydusić wypieprzyć – i z głów
Lecz ani pod płaszczem
Ni pod sandałem
Nie znalazło się – ot co
Skalpel – zarządziłem i się rozpłatałem
Lupa – zakomenderowałem,
Do oka przyłożywszy warstwy trzy i jeszcze trzy ujrzałem
I rozwarstwiłem się
Mikroskop – przywołałem i warstw budulec zbadałem
I jeszcze więcej tychże tam było
O instrumenta większej dokładności błagałem
Wgłębiając się w warstwunie warstewek warstw kolejnych
Aż do molekuł się dokopałem
A gdy było mi mało - i atom ścignąłem
A jak się uparłem to i Heisenberga przepędziwszy
Wiedziałem gdzie są te gnojki
I jak szybko pędzą
Ciąć wciąż chciałem
Aż rozciąłem wszechświata sklepienie
I ostrze przemknęło po niebie
Pozostawiając za sobą
Drugą Mleczną Drogę
|
||||
11. |
Kardiotremor
04:39
|
|||
O tym jak chce dalej uciekać, jak najdalej i jeszcze dalej, ale ten świat się tak kurewsko kurczy i nie ma już dokąd uciekać, ani w górę, ani wstecz, pięściami już uderza w nieboskłon, a przecież dopiero co przed chwilą padła na kolana, na miłość boską, i jak kompletnie, kompletnie nie wie przed czym ucieka, i nie może tego ogarnąć, nie może tego złapać.
Za każdym razem gdy myśli o tym, gdy złapie trop chimery, to ta wyszczerza w jej stronę straszną mordę i wystawia zgniłe kły, i zieje czernią, z której wydobywa się chłód i chłód, i chłód, a ona czuje jak zamarza coraz bardziej, więc musi biec daleko, jak najdalej i jeszcze dalej, i czuje jak w jej piersi kruszą się kryształy lodu i coraz bardziej się nawarstwiają, i kruszą, i nowe konstelacje tworzą, a ona nie wie gdzie jeszcze uciec i jak szybko biec, by lód ten roztopić.
Więc zatrzymuje się i wyje, wydaje z siebie potężny skowyt w stronę zapadającego się nieba, wyje w stronę otulającego ją morza, wyje w stronę sosen-inkwizytorów, szemrzących ciche zaklęcia, wyje za wszystkich uciekających, wyje za tych, którzy nie mają dokąd uciec, wyje za tych, którzy nie mają siły aby uciec, wyje za tych, którym się wydaje, że nie mają dokąd i że nie mają siły by uciec, wyje za ludzi duszących się pod kolejnymi warstwami przełkniętych słów, niewypowiedzianego żalu, wyje za niewykrzyczanych, wyje za łkających w poduszkę, wyje za bezsilnych, wyje - bo może to ją ogrzeje.
I chyba faktycznie grzeje, bo z oczu jej zamiast kryształków cienką strużką ścieka woda, morze jakby się napręża, nieboskłon bierze oddech, a sosny z pochylonej oceny przechodzą w salut.
Cały świat się rozmazuje ruchem wirowym
Ktoś szarpie ją za ramię, krzycząc
Ale to się już nie liczy
Bierze głęboki wdech
I zapada ciemność
Oscyluję między rzeczywistością a kiczowatym snem
|
Streaming and Download help
If you like Milczenie Czasem Potrafi Zabić, you may also like:
Bandcamp Daily your guide to the world of Bandcamp